03 czerwca, 2017

DENKO KOSMETYCZNE

Znowu! Co to się porobiło? Jak normalnie uzbieranie całej torby zużytych produktów zajmuje mi dobre 3 - 4 miesiące tak teraz wystarczył tylko jeden. No nic, nie będę rozgrzebywać ani tworzyć teorii dlaczego akurat w maju udało mi się wyzerować taką ilość kosmetyków. Lepiej od razu przejdę do rzeczy.



Balea, żel pod prysznic abenteuer lust - jak już wspominałam kupuję je z sentymentu i dla zapachu. Z tego byłam zadowolona, był lekko owocowo - kwaśny. Przyjemny :)

TBS, żel pod prysznic kokosowy - wygrałam go kiedyś w konkursie i przekazałam siostrze jako, że za kokosem przepada. Końcówkę zużyłam jednak ja, bo już irytowało mnie, że stoi tyle czasu. Konsystencja bardzo kremowa, po umyciu miałam wrażenie, że nawet lekko nawilżał. Zapach niestety nie zachęcał. Niby kokos, ale z mydłem.

Babydream, oliwka dla mam - uwielbiałam ją używać do ciała! Na lekko wilgotne wcierałam odrobinę, a po chwili odsączałam nadmiar wody ręcznikiem, dzięki czemu oliwka była na skórze, a nie na ręczniku. Dodatkowo była nawilżona, ale nie lepiąca. Zdecydowanie polubiłam się z tą metodą. Do włosów się nie sprawdziła, puch i w sumie nic więcej


Eco Lab, szampon do włosów z awokado - jeden z lepszych jakie używałam. Wydajny, w dobrej cenie, ładnie pachnący, włosy wytrzymywały na nim koło 2 dni, dobrze radził sobie ze zmywaniem olejów. Włosy były miękkie, błyszczące, ale czasami lekko spuszone. Na pewno wypróbuję inne warianty tej marki.

Isana, effektiv-kur oil - niestety u mnie się nie sprawdziła, za każdym razem obwiniałam o totalny puch szampon powyżej, a okazało się, że winna była ta maska. Włosy co prawda łatwiej się rozczesywały i były miękkie, ale spuszonych i strączkujących się włosów nie potrafię wybaczyć. Kolejny raz przekonałam się o tym, że olej arganowy moim włosom nie służy. Dobrze, że kosztowała mnie jedynie 4,2 bo złapałam ją jeszcze na promce, bez kosztuje piątkę.

RBA, balsam na brzozowym propolisie - chyba najlepsza wersja, włosy lepiej się rozczesywały, były bardziej miękkie i nawet nie aż tak spuszone jak po kwiatowym, którego nie cierpię! Jednak jakoś specjalnie mnie nie zachwycił. Powrotów nie będzie


Green Pharmacy, płyn micelarny rumiankowy - bardziej lubię go niż wersję z owsem. Póki co zmywał mi każdy makijaż. No może z matowymi pomadkami były kłopoty, ale ogólnie je lepiej zmywać czymś tłustym. Nie szczypie w oczy, twarzy też krzywdy nie robi. Duża butla, mała cena. Teraz chciałabym spróbować czegoś innego, bo już zaczyna mi się nudzić, ale i tak pewnie wrócę do niego za jakiś czas

Mincer pharma, krem pod oczy i w okolice ust - bardzo wydajny! Fajna konsystencja, taka dosyć lekka. Dobrze współgrał z makijażem i poprawnie nawilżał. Myślę, że większość osób będzie z niego zadowolona. 

Fitomed, krem pod oczy - opisałam go w poście dotyczącym pielęgnacji wokół oczu

Lirene, żel do mycia twarzy -  chyba najbardziej wydajny żel jaki w życiu miałam! Raczej przeciętny, nie miałam dużej przyjemności z jego użytkowania. Powrotów nie przewiduję

RBA, krem do twarzy 35-40 - nie macie pojęcia jak się cieszę, że ten krem udało mi się wreszcie skończyć. Pozostawiał na skórze jakąś dziwną warstwę, to się nawet nie lepiło. Bardziej odczuwałam to jakby powłokę lekko woskową. Generalnie obrzydlistwo. Jeszcze dzięki temu przy regularnym stosowaniu pogorszył stan mojej cery, który już i tak jest kiepski

Sylveco, żel do twarzy tymiankowy - tyle nad nim zachwytów i chyba to w moim odczuciu podniosło mu poprzeczkę dosyć wysoko. Koniec końców mam o nim pozytywne zdanie, ale nie na tyle żeby od razu rzucić się na niego w sklepie. Twarz była oczyszczona, ale nie ściągnięta. Żel był wydajny i stosunkowo tani, z dobrym składem.

Olej rycynowy - zużyłam do olejku do OCM i pomadek do ust


Wibo, bibułki matujące - planuję zrobić artykuł z przeglądem drogeryjnych bibułek matujących, czy ktoś byłby chętny do jego przeczytania? Z tych jestem zadowolona. 2 wystarczą, żeby odtłuścić całą twarz. Przy mojej tłustej skórze takie bibułki zdecydowanie służą. Na promocji można się na nie skusić, ale w regularnej cenie nie wychodzą już tak korzystnie


Manhattan, soft matt lip cream nr 31s i 53m - moje pierwsze matowe pomadki. Nie są to te typowe zastygające formuły. Dlatego poszły w odstawkę. Nie używałam ich też ze względu na kolory, które podchodzą pod łososiowy pomarańcz (31s) i ceglasty koral (53m). Teraz nie czuję się w takich odcieniach dobrze. Dodatkowo optycznie zęby przy nich wydają się bardziej żółte. Z uwagi na to, że tak leżały, leżały i przeleżały już u mnie dobre 3 lata! Nie zużyłam ich, ale odkąd postanowiłam je wyrzucić, to nie przypomniałam sobie przy makijażu o nich ani razu, co oznacza tylko to, że na pewno bym ich już nie użyła


Essence, get big lashes maskara - taniutka, czasami można dostać ją za szóstkę. Niestety po około 3 miesiącach zaczyna się powoli osypywać i grudkować chociaż tuszu jest jeszcze sporo to przy takim efekcie już nawet nie mam go ochoty używać. Dopóki jednak się nie "zepsuje" to efekt jest bardzo zadowalający. Lekko wydłużone i podkręcone, ale przede wszystkim pogrubione rzęsy! Trzyma się do zmycia, a wówczas wtedy nie ma z nim większych kłopotów. To już moje drugie opakowanie i pewnie nie ostatnie ;)


Lovely, false lashes maskara - im starszy tym lepszy. Przy pierwszej aplikacji musiałam się porządnie namachać, żeby uzyskać jakikolwiek satysfakcjonujący efekt. Przy drugiej warstwie już zaczynało być niebezpiecznie. Grudki i trzy rzęsy na krzyż. Jednak po 2 tygodniach jedna warstwa dawała faktycznie efekt "false lashes". Po dwóch miesiącach zaczyna się osypywać, ale to i tak dobry wynik jak na tusze wibo.


Pierre Rene, kajal - próbowałam nakładać bezpośrednio z opakowania, próbowałam pędzlem. Rozcierać cieniem, rozcierać samym pędzlem i nie wiem. Nie podoba mi się efekt jaki daje ten kosmetyk. W dodatku jak pomadki przeleżał jakieś 3 lata, więc bez większych wyrzutów sumienia ląduje w koszu


Jak Wam idzie zużywanie? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz