Zacznijmy od kosmetyków.
W tym roku nie miałam czasu na opalanie dlatego wspomagałam się samoopalaczem. Tym razem postawiłam na wersję do jasnej karnacji. Ten wariant minimalizuje ryzyko źle nałożonego produktu, a tym samym smug czy ciemnych placków. Jak samoopalacz, to tylko na nawilżoną skórę. Ja ogromnie polubiłam się z BDFM. Ma piękny dzidziusiowy zapach i świetny skład. Odpowiada mi nawilżenie w postaci oliwek, ale nie stosowałam ich często, bo nigdy nie miałam czasu ani ochoty na czekanie, aż się łaskawie wchłonie. Dlatego kolejnym ulubieńcem jest metoda nakładania. Mianowicie. Wychodząc z kąpieli/prysznica nakładam oliwkę na mokrą skórę po czym odsączam nadmiar wody ręcznikiem. W ten sposób zużywa się mniej produktu i zaoszczędza czas, no i cierpliwość, którą zdecydowanie ja szastać nie mogę.
Krople do oczu już uratowały mnie niejednokrotnie, ale też nie tylko mnie :D Jeżeli pracujecie w zakurzonych pomieszczeniach to pewnie wiecie co to znaczy czuć "piasek" w oczach. Wystarczyły 2 krople i oczy jak nowe!
Idąc dalej zakurzonymi pomieszczeniami. Skóra i cera też na tym nie korzystają. Dlatego parówki kosmetyczne przed glinką z olejkami eterycznymi to świetny sposób na dodatkowe oczyszczenie. Coraz częściej zaczęłam stosować kremy do rąk. Ostatnio odkryłam ten od Babuszki Agafii o zapachu maliny. Szybko się wchłania, a po umyciu rąk nawilżenie nie znika.
Chyba nie muszę wspominać jak włosy reagują na kurz? Dzięki metodzie OOMO (olej-odżywka-mycie-odżywka) zapominam, że miałam z nim do czynienia.
Dzięki hybrydom zaoszczędziłam sobie czas, ale przede wszystkim zachowałam paznokcie!
Typowo kolorowych kosmetyków nie lubię używać na upały, bo i tak wszystko spływa. Jednak bibułki matujące przydają się w taki ukrop zawsze! Wibo zdecydowanie dawało radę. Poza tym wyszukane makijaże oczu i tak zazwyczaj kryją się pod okularami, więc wtedy zdecydowanie stawiam na usta. W końcu udało mi się kupić konturówkę Lovely nr 1! Piękny przybrudzony róż, który jest teraz niewątpliwie na topie. W dodatku produkt jest mięciutki, ale nie migruje po twarzy, dzięki czemu świetnie się rozprowadza i nie przesusza nadmiernie ust mimo iż wykończenie jest matowe.
Jeżeli chodzi o akcesoria i gadżety to zdecydowanie od nowa zakochałam się w gumkach sprężynkach. Kilka razy nie miałam ich pod ręką i zostało mi użyć tej zwykłej. Dopiero wtedy doceniłam kabelki stu procentach.
Kolejną rzeczą o której świetności sobie przypomniałam to zalotka. Dopiero przy podkręceniu rzęs widać u mnie ich rzeczywistą długość. Moje z natury są proste jak druty, a niektóre nawet mają czelność rosnąć w dół :D
Pilniczek szklany zdecydowanie zasługuje na miejsce w ulubieńcach. Niby taka przyziemna rzecz, ale już nie wyobrażam sobie kupować tych papierowych przy których na dłuższą metę rozdwajają mi się paznokcie. W dodatku ten pilniczek nigdy się "nie kończy".
Ogromnie też doceniłam pędzel do nakładania masek. Kiedyś uważałam to za zbędny gadżet, który tylko "pożera" produkt. Teraz już poluję na kolejny egzemplarz.
Następna ultra przyziemna rzecz to maszynki do golenia. Jednak maszynka maszynce nie równa. Pewnie nie tylko ja tak uważam. Te kupiłam w drogerii Muller, bo sytuacja mnie do tego zmusiła (ooo! jak dobrze :D), w dodatku kosztują kilka złotych! Dzięki nim mogę golić się nawet po ciemku i bez zacinania #sprawdzoneinfo, a ten pasek naprawdę działa i to od początku do końca użytkowania maszynki! Skóra jest bardziej gładka, a podrażnienia nie występują.
Na koniec rzecz niekosmetyczna. Mianowicie słuchawki. Co prawda taki gadżet powinien się znaleźć w ulubieńcach życia, ale chciałam polecić konkretny model. Odkąd zaczęłam używać słuchawek z gumowymi zakończeniami to nie chcę już żadnych innych. Ciężko takie znaleźć! I żeby jeszcze miały porządne pasmo częstotliwości, to już w ogóle graniczy z cudem. Moje są firmy Philips, dokładny model to Extra Bass.
W sferze jedzeniowej odkryłam pyszną herbatę firmy King's Crown - Sonne Afrikos. Koniecznie spróbujcie! Najlepsza herbata jaką piłam! A kiedy "coś by się zjadło" sięgałam po gumy do żucia Airwaves z sokiem z czarnej porzeczki.
Muzykę znowu umieściłam w małej playliście. Jeżeli macie ochotę to tutaj możecie posłuchać kilkunastu piosenek. Gdyby nie to, że studia wydłużają wakacje o wrzesień to nie miałabym do polecenia żadnego serialu, bo w poprzednie miesiące nie miałam nawet na to czasu. Zatem ostatni miesiąc wakacji umilały mi Miodowe Lata. Niektóre kwestie znam już na pamięć, a mimo to się nie nudzą.
A Wy z czym polubiłyście się tego lata? :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz